Sandomierskie legendy
Jak powstał Sandomierz?
"[...] Z tego też historycznego wywodu wszelkie prawdopodobieństwo znachodzić się daje, że Bolesław Chrobry, chcąc z tej strony zabezpieczyć granice państwa od napadów Rusi, w miejscu, gdzie San do Wisły domierza, wybudował obronny drewniany gród i kościół Panny Marii, dzisiaj będący katedrą fundował, a zwabiwszy w to miejsce rzemieślników z sąsiednich Czech i Niemiec, utworzył osadę od rzeki San domierzającej do rzeki Wisły - Sandomierzem potem zwaną.
Wedle zaś ustnego podania, odkrywanymi w zmieni odwiecznymi fundamentami i piwnicami potwierdzonego, miasto nie w tym miejscu jak dzisiaj, lecz nieco dalej ku zachodowi, gdzie samotne kościoły św. Jakuba i św. Pawła, exystowało. Miało być przed napadami Tatarów piękne, bogate i rozległe. Gdy zaś Tatarzy spalili dawny gród sandomierski, mieszkańcy bliżej obronnego zamku budować się zaczęli i teraźniejsze sformowali miasto".
Legenda o lipach św. Jacka
Święty Jacek Odrowąż za namową swojego wuja, biskupa krakowskiego Iwona Odrowąża, miał wybudować kościół pod wezwaniem św. Jakuba i klasztor dominikanów. Teren, na którym miała powstać budowla należał do największego skąpca i niedowiarka o imieniu Konrad. Założył się on z Jackiem, że jeśli ten dokona cudu, odda mu plac za darmo.
Życzeniem właściciela było obsadzenie placu lipami wsadzonymi korzeniami do góry. Po upływie roku okazało się, że lipy zakwitły. Dzięki temu Odrowąż mógł przystąpić do budowy świątyni.
Podczas II wojny światowej Sandomierz ostrzeliwany był z działa kolejowego. Jeden z pocisków uderzył w lipę, która swymi konarami osłoniła i ochroniła przed zniszczeniem starożytne mury kościoła. Na jej miejsce posadzono młode lipy, które rosną przy kościele do dnia dzisiejszego.
Opowieść o Halinie Krępiance, która Sandomierz od Tatarów uratowała
Legendarna Halina była córką kasztelana sandomierskiego – Piotra z Krępy, który został zamordowany podczas jednego z najazdów tatarskich. Osieroconą dziewczynką zajął się jej opiekuńczy wuj. Kiedy niewiasta wyrosła na piękną kobietę wydano ją za wojewodę sandomierskiego - Jana Pilawitę. Jednak ich spokój i szczęście nie trwało zbyt długo. Sandomierz po raz kolejny został zaatakowany przez Tatarów. Podczas bitwy zginął ukochany mąż Haliny. W 1287 roku miasto ponownie oblegali Tatarzy. Szanse na ocalenie Sandomierza z każdym dniem malały. Wówczas kasztelanka postanowiła zemścić się na hordzie Tatarów, knując spisek przeciw odwiecznym wrogom. Wieczorem udała się do obozu tatarskiego i zaproponowała pomoc w zdobyciu Sandomierza. Obiecała wprowadzić wojska tatarskie tajemniczym, podziemnym przejściem aż do samego centrum miasta. Swoją decyzję tłumaczyła chęcią zemsty na mieszkańcach Sandomierza, którzy wyrządzili jej krzywdę w okresie dzieciństwa. Chan Tatarów zgodził się na propozycję Haliny. Zachęceni Tatarzy jeszcze tej samej nocy wysłali niewielki oddział, który prowadzony przez Halinę dotarł podziemnym labiryntem do miejsca, skąd widać było sandomierski rynek. Po powrocie dowódca zwiadu opowiedział dokładnie chanowi wszystko co zobaczył. Następnego dnia całe wojsko tatarskie zostało wprowadzone przez Halinę do sandomierskich podziemi. Kobieta schodząc do lochów wzięła ze sobą białego gołębia, który miał być oznaką, iż Tatarzy znajdują się w sandomierskich lochach. W momencie, gdy gołąb pojawił się na sandomierskim niebie wejście do podziemi zostało zasypane. Tym sposobem Halina i Tatarzy stracili szansę wyjścia z podziemi. Chan - po zorientowaniu się, że padł ofiarą podstępu - wpadł w straszny gniew. Rozgoryczony poganin przebił dziewczynę oszczepem, wybawiając ją tym samym od śmierci głodowej. On sam wraz z wojskiem konał jeszcze kilka dni w straszliwych męczarniach. Horda zginęła w mrocznym korytarzu ale dzięki poświęceniu Haliny miasto zostało ocalone.
Piszczele
Wąwóz Piszczele wywodzi swoją nazwę od kości zamordowanych tu Tatarów. Ludność sandomierska, broniąc się przed najazdem napastników, urządziła w wąwozie zasadzkę, gdzie poległa liczna grupa Tatarów. Ginących było tak wielu, że cała pobliska okolica została pokryta ciałami wroga. Niepochowane zwłoki rozwłóczyły psy a zbielałe kości jeszcze długo zalegały w wąwozie.
Inna wersja legendy mówi, że są to kości Tatarów, którzy zginęli zasypani w podziemiach miasta. Po upływie czasu woda wymywała spod ziemi zbielałe piszczele.
Miejscowe podanie głosi, że po każdej klęsce tatarskiej, jakie w XIII wieku spadały na Sandomierz, pozostali przy życiu mieszkańcy zbierali tysiące ciał obezgłowionych sandomierzan pomordowanych przez Tatarów i wrzucali je w głęboki parów za miastem, przysypując potem ogromną warstwą ziemi tak, aby zgłodniałe psy i dzikie zwierzęta nie pożerały zwłok męczenników oraz aby nie powstał z tego powodu mór powietrza. W ciągu pięćdziesięciu lat takie zbiorowe pogrzeby powtarzały się kilkakrotnie, więc parów wypełnił się prawie całkowicie warstwami ciał ludzkich. Z czasem jednak, gdy woda wdzierała się coraz głębiej, wymywała z piasku kości ludzkie. Po większych ulewach zapadały się brzegi. Wówczas ukazywały się szczątki osób, które były pochowane w zbiorowej mogile. Te wydarzenia przyczyniły się do tego, iż wąwóz otrzymał nazwę „Piszczele”.
Salve Regina
Inna wersja legendy głosi, iż napis - do niedawna jeszcze znajdujący się na zboczu pagórka - wypalili prochem konfederaci barscy. Kopiec zachował się do czasów dzisiejszych.
Legenda o rękawiczkach królowej Jadwigi
Pewnego wieczoru, gdy wracała z Sandomierza do Krakowa, zaskoczyła ją ogromna śnieżyca. Towarzyszący jej woźnica oraz hajduczek pogubili się i zboczyli z drogi, zjeżdżając w szczere pola. Ponieważ nie mogli wydostać sań, postanowili poszukać drogi lub kogoś, kto mógłby im pomóc. Natrafili na małą wioskę zwaną Świątniki. Dowiedziawszy się jaki to wielki gość ugrzązł w śniegach, cała gromada wyruszyła na pomoc. Kiedy wreszcie wydobyto sanie królowej, na dworze było już ciemno. Królowa chciała wracać z powrotem do Sandomierza, aby tam przeczekać śnieżyce. Wówczas najstarszy z wioski zaproponował, aby goście pozostali na noc. Po tak miłym zaproszeniu Jadwiga skorzystała z uprzejmości mieszkańców. Nazajutrz postanowiła wyruszyć niezwłocznie do Krakowa. Przed odjazdem wszyscy żegnali królową ze łzami w oczach. Z wdzięczności za pomoc zapytała mieszkańców czy nie mają jakiejś prośby, gdyż zauważyła, że cierpią z nieznanego jej powodu. Wówczas sołtys padł do stóp królowej i zaczął żalić się na swojego pana. Opowiadał o tym, w jaki to okrutny sposób właściciel traktuje wszystkich mieszkańców. Młodsza córka Ludwika Węgierskiego obiecała, że wykupi wieś. Na potwierdzenie swojego czynu zdjęła z rąk śliczne białe rękawiczki i podarowała je sołtysowi. W zamian za wykupienie okolicy od okrutnego właściciela zobowiązała mieszkańców do pełnienia służby w sandomierskiej katedrze. Sołtys złożył bezcenną pamiątkę w skarbcu katedry, gdzie przechowywano ją przez długie lata. Obecnie rękawiczki znajdują się w jednej z oszklonych gablot Muzeum Diecezjalnego w Sandomierzu.
Legenda o Henryku Sandomierskim i Pięknej Judycie
Książę jako pierwszy wyruszył na wyprawę krzyżową do Ziemi Świętej. Wracając do swojego ojczystego kraju przywiózł ze sobą kobietę, którą obdarzył głębokim uczuciem. Piękna Judyta była prostą Żydówką. Nie była ani księżniczką ani też nie pochodziła z królewskiego dworu. Książę wybudował jej w zamku piękne komnaty, dzieląc się przy tym całym swoim majątkiem.
Judyta miała ogromny wpływ na Henryka. Nie podobało się to rycerstwu i duchownym. Zmusili księcia, aby usunął kobietę z zamku. Książę dostosował się do tego ale wcześniej kazał wybudować podziemny pałac w okolicach wzgórza Salve Regina. Żydówka opuściła miasto, udając, że wyjeżdża. W drodze zawróciła jednak do podziemnego pałacu. Tam zajęła się czarami. Henryk odwiedzał swoją ukochaną spędzając z nią bardzo dużo czasu.
Pewnego dnia ogłosił, że udaje się na wyprawę przeciw Prusom. W drodze jednak zostawił rycerzy i udał się do swojej ukochanej. Dzięki jej czarom otrzymał wieczną młodość i do dzisiaj przebywa razem z piękną Judytą w podziemnym pałacu.
Teresa prowadziła skromne życie, poświęcając swój czas głównie modlitwie i pomocy ubogim. Zmarła mając zaledwie 18 lat. Jej sława była jednak pośmiertna. Dziewczyna, pochowana przez rodziców w bogatej trumnie, wyglądała jakby spała a nie była umarłą. Po upływie 50 lat, kiedy trumna spróchniała, postanowiono przenieść ją do nowej. Zebrani, biorący udział w tej ceremonii, osłupieli. Okazało się bowiem, że ciało dziewczyny wspaniale się zachowało. Nie było widać na nim żadnego śladu rozkładu.
Dziś ciało Teresy Izabeli Mortszynówny można oglądać w podziemnej krypcie kościoła św. Józefa w Sandomierzu.